Kiedy 1. raz usłyszałaś o Helen Doron? Jakie to były informacje?

Agnieszka Bednarczyk: Metodę Helen Doron poznałam w roku 2008, kiedy mój brat rozpoczął swoją przygodę z językiem angielskim. Miał wtedy 4 lata i zaczął naukę na, nieistniejącym już, kursie First English for All Children. Dzień, kiedy to ja wybrałam się z nim na zajęcia i zobaczyłam, jak świetnie dzieci bawią się ucząc jednocześnie – był przełomowym w moim życiu. Choć w tamtym czasie studiowałam na kierunku Biotechnology w Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej, zrozumiałam, że to właśnie praca z dziećmi jest tym, co powinnam w życiu robić. Po niecałym roku zostałam licencjonowanym nauczycielem metody Helen Doron.

Jaki impuls sprawił, że pomyślałaś o własnej szkole Helen Doron?

Agnieszka Bednarczyk: Muszę przyznać, iż złożyło się na to wiele czynników. Odkąd zostałam nauczycielem Helen Doron wiedziałam, że jestem na właściwym miejscu. Chciałam jednak od życia „czegoś więcej” i założenie własnej szkoły wydawało się być naturalnym kolejnym krokiem na ścieżce zawodowej. Oboje moi rodzice są przedsiębiorcami, więc można powiedzieć, iż chęć do prowadzenia własnej firmy wyniosłam z domu. W roku 2012 kończyłam studia, świat stał przede mną otworem, przy okazji okazało się również, że w Łodzi poprzedni franczyzobiorca kończy współpracę z Helen Doron, więc miasto pozostawało bez szkoły. Decyzja nie była w takim wypadku trudna, i tak oto, w wieku 23 lat rzuciłam się na głęboką wodę, zostając młodym przedsiębiorca z własną szkołą ?

Jakie przewagi daje bycie we franczycie?

Agnieszka Bednarczyk: Na pewno jest to ułatwienie rozpoczęcia własnej działalności. Wiele niezbędnych narzędzi jest zapewnionych „z góry” i nie trzeba o nie samodzielnie się martwić. Z całą pewnością bycie akurat we franczyzie Helen Doron daje poczucie, iż zapewniamy dla dzieci i młodzieży naprawdę najlepszy możliwy wariant nauki języka angielskiego na rynku. Materiały do nauki, pójście z duchem czasu – nowinki technologiczne, nowoczesne kursy, a przede wszystkim możliwość ciągłości nauki ze wspaniale przygotowanymi, uzupełniającymi się materiałami przez wiele lat – nie ma takiej drugiej franczyzy językowej, która zapewniałaby takie perspektywy swoim franczyzobiorcom.

Co wydaje ci się największym wyzwaniem w prowadzeniu szkoły?

Agnieszka Bednarczyk: Myślę, że odpowiedzialność. Oczywiście ta finansowa – jak przy każdym własnym biznesie. To od ilości i jakości mojej pracy zależy, ile pieniędzy „przyniosę do domu”. Ale również szeroko rozumiana odpowiedzialność za uczniów – ich wszechstronny rozwój, z naciskiem oczywiście na postępy językowe. Także odpowiedzialność za zadowolenie ich Rodziców czy za komfort pracy wszystkich zatrudnionych w szkole osób. Od początku prowadzenia szkoły zależy mi, aby każdy kto tu wchodzi – czy jest to raz w tygodniu na zajęcia, czy codziennie do pracy – czuł się przytulnie, swobodnie i „jak u siebie”.

A co daje ci najwięcej satysfakcji?

Agnieszka Bednarczyk: Jestem bardzo szczęśliwa i jednocześnie dumna, że nadal są ze mną w szkole uczniowie, którzy rozpoczynali swoją przygodę z metodą Helen Doron wtedy, kiedy ja sama byłam na początku tej drogi. Minęło już tyle lat, a oni nadal są ze mną, wierzą i widzą postępy. Zaczynali jako małe dzieci, a teraz to już nastolatkowie. Niektórzy z nich w bieżącym roku szkolnym podchodzić będą już do egzaminu Cambridge First for Schools. Jest to niezwykłe uczucie widzieć rozwój uczniów, nie tylko na poziomie językowym, choć ten jest oczywiście niesamowity! Nasz najmłodszy kandydat Tomek podchodził do egzaminu Cambridge Young Learners w wieku …zaledwie 6 lat!

Czy poleciłabyś innym założenie własnej szkoły Helen Doron? Jeśli tak, to jak byś ich zachęciła?

Agnieszka Bednarczyk: Dla mnie założenie własnej szkoły było przysłowiowym „strzałem w 10”. Moja praca jest moją pasją, nie ma tu miejsca na nudę, każdy rok szkolny, miesiąc, tydzień – przynoszą nowe wyzwania i cały czas muszę uczyć się czegoś nowego. Są momenty gorsze, trudniejsze, czy te wymagające bardzo wzmożonej aktywności zawodowej, ale ewidentnie więcej jest tych pozytywnych chwil. Tak więc, jeśli kochasz pracę z dziećmi i młodzieżą, jesteś osobą gotową do kolejnych wyzwań i ciągłego rozwoju osobistego, ciężka praca nie jest dla Ciebie przeszkodą – polecam w 100%. Metoda Helen Doron broni się sama, a cała reszta – zależy po prostu od Ciebie. Jest to praca dla pasjonatów – o zajęciach, uczniach czy samej szkole myśli się 24/7, ale jeśli chcesz być na swoim – tak to właśnie wygląda.

 Co zdecydowało, że postanowiłaś posłać swoje dziecko do Helen Doron?

Agnieszka Bednarczyk: Jako nauczyciel oraz właściciel szkoły Helen Doron wiedziałam, że moje dziecko będzie uczestniczyło w kursach, nawet kiedy jeszcze owego dziecka nie było w planach ? Widząc postępy uczniów, radość podczas zajęć, chęć uczestniczenia – nie wyobrażałam sobie, że moje dziecko mogłoby to ominąć. Mój brat zaczynał naukę w Helen Doron jako 4-latek i w jego życiu widziałam – i widzę do tej pory – że język angielski jest czymś naturalnym, nie stanowi żadnej przeszkody. Co najważniejsze, nie ma żadnych problemów z rozmawianiem w języku angielskim, nie ma oporów czy strachu. Kiedy rok temu na świat przyszła moja córka, wiedziałam, że rozpoczniemy najszybciej jak się da – i tak w obecnym roku szkolnym mała Amelka rozpoczęła przygodę z angielskim na kursie Baby’s Best Start.

Ile lat twoje dziecko uczęszcza na zajęcia Helen Doron i czy lubi na nie przychodzić?

Agnieszka Bednarczyk: Córka ma w tej chwili roczek i rozpoczęła kurs BBS we wrześniu bieżącego roku. Myślę, że zajęcia sprawiają jej dużo radości, na miejscu w szkole jest zawsze uśmiechnięta, lubi piosenki i zabawy w języku angielskim. To również jej pierwsza w życiu szansa na spotkania z rówieśnikami, pierwszą współpracę w grupie. Zajęcia te dają dużo więcej niż sam język angielski – to wszechstronny rozwój z elementami m.in. sensorycznymi czy rozwoju motorycznego. To również wspaniały czas bliskości dziecka z rodzicem.

Czy był taki moment podczas nauki twojego dziecka w Helen Doron, gdy poczułaś, że ta metoda działa? Co to było?

Agnieszka Bednarczyk: Na przykładzie mojego brata mogę powiedzieć, że widzę to stale. Rozmawianie w języku obcym bez oporów – to właśnie to, na czym nam zależy. A to, że przy okazji wszelkie egzaminy czy testy w szkole zdaje bez większego wysiłku – to wartość dodana. Najważniejsza jest właśnie ta swoboda w rozmowie z obcokrajowcami, brak lęku. Pamiętam również, że gdy brat był mały, potrafił pięknie „mieszać” język polski z angielskim, z pełną świadomością znaczenia słów. Podczas spacerów potrafił opisywać świat dookoła mówiąc na przykład: „biały car”.

W przypadku córki, która zaczęła szybciej, jestem w szoku, jak szybko wszystko chłonie. Już po 2 tygodniach osłuchiwania się ze ścieżkami dźwiękowymi w domu, oraz jednocześnie po dwóch zajęciach kursu BBS, kiedy słyszała piosenki w domu – potrafiła na nie reagować. I tak pozostało – gdy słyszy piosenkę „Waving”, macha rączkami z wielkim uśmiechem na twarzy, a podczas piosenki „Holding” – przychodzi się przytulić. Zawsze tłumaczyłam rodzicom, że metoda naprawdę działa, a teraz widzę to sama w domu – wspaniałym jest, jak szybko. To po prostu niesamowite.