Kiedy pierwszy raz usłyszałaś o Helen Doron?

Marysia Olchowy: 1. raz o Helen Doron usłyszałam będąc na 3. roku filologii angielskiej. Było to już 15 lat temu!! Tak naprawdę mało kto wiedział coś więcej powiedzieć o tej metodzie poza tym, że to nauka przez zabawę, bez stolików, krzeseł, tablicy i kredy. CO??!! Jak to? Dlatego zaczerpnęłam wiedzy u samego źródła. Umówiłam się na „zobaczenie” lekcji w Centrum Helen Doron w Częstochowie i od razu absolutnie zakochałam się w tej metodzie.

Co cię przekonało, aby posłać swoje dzieci do szkoły Helen Doron?

Marysia: Zanim urodziłam moje dzieci, byłam już lektorem Helen Doron z 7-letnim stażem. Widząc takie efekty nie tylko u maluchów, ale również u starszych moich uczniów, którzy kontynuowali naukę w klasach gimnazjum – moje dzieci nie miały wyboru. Helen Doron to obowiązkowy element naszego życia 🙂

Czy był taki moment podczas nauki twoich własnych dzieci w Helen Doron, gdy poczułaś, że ta metoda działa?

Marysia: Efekty „tymczasowe” widać od razu po lekcji: powtarzanie słówek, rymowanek, zwrotów czy piosenek jest czymś oczywistym. Natomiast zastosowanie wiedzy w wieku 4 czy 6 lat totalnie mnie zaskoczyło. Byliśmy zimą nad morzem.  Jako chyba jedyni wzięliśmy dzieciom wiaderka i łopaty. Tak, to szalone. Ale szybko dołączyło do nas anglojęzyczne małżeństwo z dwojgiem małych pociech. Moje dzieci przybiegły do mnie, mówiąc: „Mamusiu, oni chyba po angielsku mówią”. Więc ja odpowiedziałam: „No, to wy też przecież mówcie” – nie licząc szczerze na jakieś wyjątkowe wydarzenie.  Jakim zaskoczeniem dla mnie było, gdy moje dzieci rozpoczęły rozmowę. Tak, konwersację:

Michał & Wera:                “Hello, what’s your name? I am Michał. I’m Weronika.”

Sacha & Natasha:            “Hello, I am  Sasha and Natasha.”

M&W:                                   “Do you want to play?”

S&N:                                     “Yes!!”

M&W:                                  “Let’s dig. This is my spade. This is my bucket. It’s for you.”

Itd… Po prostu więcej komentować już nie muszę. 🙂

Co zdecydowało, że postanowiłaś zostać nauczycielem Helen Doron?

Marysia: Zawsze lubiłam nowe wyzwania, no i oczywiście stabilne zarobki też mnie motywowały.

Jakie cechy według ciebie pomagają w byciu nauczycielem Helen Doron?

Marysia: Myślę, że trzeba mieć dystans do samego siebie. Dzieci lubią autentyczność. Takie cechy jak kreatywność, spontaniczność i rzetelność,  to już coś raczej oczywistego

Co daje ci najwięcej satysfakcji podczas pracy w Helen Doron jako nauczyciel?

Marysia: Największą satysfakcję dawały mi dzieci i młodzież, która otwarcie mówi, że uwielbia chodzić do nas na angielski. Do tej pory mam kontakt na Facebooku z niektórymi moimi byłymi uczniami. Oczywiście oceny szkolne oraz umiejętności komunikacyjne dają również mocnego „powera” do dalszego działania.

Jaki impuls sprawił, że pomyślałaś o własnej szkole?

Marysia: To był konkretny impuls w sensie dosłownym. Kiedy dowiedziałam się, że zwalnia się franczyza w moim mieście, nie było mowy o zastanawianiu się. W duchu czekałam przecież na nią 7 lat zanim ją kupiłam. Wiedziałam, że metoda jest skuteczna, więc naturalnym było, że to dla mnie pewna inwestycja z małym ryzykiem porażki.

Jakie przewagi daje bycie we franczyzie?

Marysia: Przewaga we franczyzie jest tu szeroka:

  • Rozpoznawalna marka w Polsce i na świecie. Ludzie kochają marki.
  • Solidne szkolenie know-how
  • Wsparcie biznesowe i marketingowe
  • Opieka Partnera i Mastera Franczyzy
  • Szkolenia dla regionu też są fantastyczną okazją do wymiany doświadczeń
  • Marketing – ktoś za mnie wymyśla wszystkie te rzeczy, z którymi sama nie dałabym rady
  • ABM (Annual Business Meeting) – bardzo cenne spotkanie, taki „STOP” w biegu i wskazanie, czy idę dobrą drogą, czy jednak coś trzeba zmienić.

Co wydaje ci się największym wyzwaniem w prowadzeniu szkoły?

Marysia: Dla mnie największym wyzwaniem jest pilnowanie pieniędzy, budżetowanie oraz stała kontrola nad finansami. Mamy 4 „słabe miesiące” finansowe  (czerwiec – dużo rodziców ma zniżki, lipiec-sierpień – nie ma zajęć , wrzesień – kupujemy książki). Dlatego trzeba mieć w tyle głowy, żeby szkołę umiejętnie  prowadzić. Kolejne wyzwania, to dbanie o poziom nauczania, o retencję uczniów oraz świadomość, jak się stoi na rynku w stosunku do konkurencji. Największa satysfakcja jest wtedy, gdy szkoła rośnie w liczbach i kiedy NPS (Net Promoter Score) utrzymuje się na wysokim poziomie. W tym roku jest mi również dane posiadać zgrany zespół, na który czekałam i pracowałam 6 lat.

Marysia Olchowy

Właścicielka szkoły Helen Doron w Myszkowie