- Kiedy pierwszy raz usłyszałaś o Helen Doron?
Ewelina Kopacz: O Helen Doron usłyszałam już w 2002 roku szukając odpowiedniej metody nauczania języka dla mojego 2-letniego wówczas synka. Moja dobra znajoma ze studiów Monika, która sama była nauczycielem Helen Doron w Rzeszowie opowiadała o metodzie z taką pasją, że pomyślałam: „Ta albo żadna?”. W najbliższej okolicy nie było centrum Helen Doron i swoje marzenia o metodzie naturalnej musiałam odłożyć. Jak się później okazało, tylko na jakiś czas.
- Jaki impuls sprawił, że pomyślałaś o własnej szkole Helen Doron?
Ewelina Kopacz: Zaczęłam pracować jako nauczyciel języka angielskiego w szkole i chociaż praca ta dawała mi dużo satysfakcji,to brakowało przestrzeni do samorealizacji. Narodziny mojej córki były momentem przełomowym, kiedy pomyślałam, że to właśnie ta chwila, żeby coś zmienić. I wtedy wróciła do mnie myśl o własnej szkole Helen Doron. Jej konsekwencją było szkolenie dla nauczycieli Helen Doron, dzięki któremu sama zostałam nauczycielemi właścicielem centrum.
- Jak wyglądały pierwsze kroki w twoim nowym biznesie?
Ewelina Kopacz: Zanim pojechałam na szkolenie, dużo już zdążyłam się o metodzie dowiedzieć. Ale perspektywa nauczania języka w grupie wiekowej „24 miesiące” nadal budziła u mnie spory niepokój…a właściwie panikę!Szkolenie TTC (podstawowe szkolenie dla nauczycieli Helen Doron) pomimo, że wymagające, dało mi ogromną porcję wiedzy i taką dawkę pozytywnej energii, która pozwoliła mi na ten moment przenosić góry… a przynajmniej szafy i regały w mojej raczkującej szkole.
Był rok 2007. Mój syn właśnie rozpoczynał „poważną” edukację w szkole podstawowej, w opiece nad 4-miesięczną córką pomagała babcia. A ja – przy wsparciu zaciskającego kciuki męża – rzucałam pracę w szkole i otwierałam swoje centrum. Nie było łatwo, ale pasja, jaką zasiała we mnie moja trenerka na szkoleniu pozwalała pokonywać wszelkie przeszkody, a skromne 55 uczniów i jeden nauczyciel w pierwszym roku działania wydawały się być ludnością Pekinu.
- Czy po 12 latach prowadzenia szkoły dalej masz w sobie pasję działania?
Ewelina Kopacz: Kiedy myślę o sobie i mojej przygodzie z Helen Doron, to zdaję sobie sprawę, że słowo „przygoda” muszę zmienić na „miłość życia”, konkurującą na co dzień z moim mężem i dziećmi?
Motorem do założenia własnej szkoły była totalna fascynacją metodą i wiara w ten misyjny dla mnie projekt, który miał na celu zaspokoić moje ambicje i dać wolność -wolność w podejmowaniu własnych decyzji.Pamiętam swoje pierwsze lekcje pokazowe, twarze i imiona dzieci oraz ich rodziców, pasję z jaką mówiłam o metodzie i zachwyt w ich oczach. Wtedy mówiłam, bo wierzyłam w to, czego się dowiedziałam na szkoleniu.
Po 12 latach wiele się zmieniło, były lepsze i gorsze momenty, ale jedno pozostaje niezmienne: moje przekonanie, moja pasja i ten początkowy zachwyt. Nadal mówię to samo, ale teraz nie tylko dlatego, że wierzę, ale też dlatego,że już wiem ?. Wiem, bo przetestowałam na własnych dzieciach.
- Czy w związku z tym był jakiś konkretny moment, kiedy poczułaś, że metoda Helen Doron rzeczywiście działa?
Ewelina Kopacz: Mój syn zaczął się uczyć języka metodą Helen Doron dopiero w wieku 7 lat. Jest pogodnym ekstrawertykiem, lubił lekcje, robił postępy – świadczyły o tym testy i rozmowy z nauczycielem. Ale po raz pierwszy dostrzegłam moc metody w roku 2014, kiedy w domu gościliśmy amerykańskiego studenta na wymianie. Nagle okazało się, że moja rola jako tłumacza jest zbędna, bo mój syn we wszystkim mnie wyręcza.
Dla odmiany moja córka jest niezwykle skryta i mimo tego, że angielskiego uczy się od 2 roku życia, przez pierwsze 7 miesięcy na zajęciach nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Dlatego, kiedy na wiosnę, stojąc w korku za minivanem z obrazem misia polarnego usłyszałam zza pleców: „Teddy-bear …teddy-bear sleep” – moje TATAAAAM!!! usłyszeli chyba nawet kierowcy w siódmym rzędzie!
Dwulatki, z którymi turlałam się po dywanie, zdają teraz Flyersy (poziom egzaminu Cambridge) na 15 tarcz i oglądają na Netflixie filmy bez dubbingu. Teksty Shawna Mendesa znają na pamięć wiedząc, o czym śpiewa. To dla mnie są mierniki tego, czy metoda działa.
- Czy jako właściciel szkoły Helen Doron czujesz się spełnioną osobą?
Ewelina Kopacz: Czy mnie to satysfakcjonuje? BAARDZO! Bo uwielbiam uczyć! Mój mały Pekin rośnie, przybywa w nim też pozytywnie zakręconych nauczycieli, którzy też kochają to, co robią. Trudno mi w jednym zdaniu podsumować to, jak wiele zawdzięczam Helen Doron, zarówno jako rodzic, jak i nauczyciel oraz właściciel szkoły. Dużo tego. Ale osobiście to chyba dziękuję za to, że codziennie idę do racy z radością i to ogromne poczucie szczęścia i spełnienia, które – mam nadzieję – już mnie nigdy zawodowo nie opuści ?
Ewelina Kopacz
Właścicielka szkoły Helen Doron w Brzesku